Archiwa blogu
Wpadka Rozwoju ze zgrają ekstraklasowych zrzutów
Rozwój Katowice – Zawisza Bydgoszcz 1:3 (1:1), 25. kolejka I ligi, 9.04.2016
Około godzinę przed meczem, pod kasami Stadionu Miejskiego stała flota wozów policyjnych i sporo osób w barwach GieKSy – szykujących się na wyjazdową potyczkę trójkolorowych z Sandecją.
Swoją enklawę na Bukowej miała dziś ochrona. Zaprezentowali irracjonalne przekroczenie swoich kompetencji i mundurową ignorancję. Jak dowiedziałem się od paru osób, przed podróżą do Nowego Sącza, ultrasi GKS-u chcieli wejść na obiekt, by popakować na wyjazd swoje flagi, do czego firma ochroniarska nie chciała dopuścić, posługując się durnym argumentem „tu dzisiaj gra Rozwój”.
Mam nadzieję, że w końcu kibicom udało się załatwić sprawę, bo to jest nie do wiary, by białe kaski próbowały wbić klin między dwa mimo wszystko szanujące się kluby z jednego miasta.
Przed wejściem na trybuny, ale już na terenie stadionu, rozmawiałem chwilę ze znajomymi, po czym podszedłem kawałek bliżej, w stronę kołowrotków, by zobaczyć czy dzieje się coś ciekawego po drugiej stronie obiektu. Stanąłem z tyłu, nawet poza ścieżką, ale już po kilku sekundach krępy łysy smutny jegomość w mundurze zapytał, czy byłem już przeszukiwany i poprosił bym odszedł. Spytałem, czy komuś przeszkadzam po prostu stojąc (no bo faktycznie stałem, nie miałem nawet telefonu w ręce ani nic), jeszcze wymieniliśmy parę słów (podobno obowiązkiem kibica natychmiast po odbiciu się jest pójście na sektor) i ze śmiechem odszedłem, bo gość wyglądał jakby miał za chwilę mnie pałą potraktować. Gratuluję brawurowej interwencji.
Jeszcze po meczu znajomy pracownik mediów, który dysponuje na meczach Rozwoju identyfikatorem „Organizator”, opowiedział, że jeden z żółwi nie chciał przepuścić go do jednego z pomieszczeń w budynku klubowym. No i co to niby ma być? Kto tu komu służy? Ochrona klubowi czy klub ochronie?
Mimo 12 punktów w ostatnich 4 czterech kolejkach, godziny o której nic innego specjalnie w województwie się nie działo, mecz nie przyciągnął tłumów, a oficjalna frekwencja wyniosła ok. 700 widzów. Kibiców gości oczywiście brak, a doping gospodarzy tradycyjnie sprowadził się do spontanicznych okrzyków i jegomościa z bębnem z lewej strony głównej trybuny, zagrzewającego do wspierania drużyny najmłodszych fanatyków.
Dla Rozwoju był to pierwszy (a może kolejny?) mecz z bardzo trudnej serii – Zawisza, Płock, GKS Katowice, Zagłębie, Arka. W ekipie beniaminka mówiło się, że trzeba dzisiaj szukać punktów, bo dla rywala nie jest to najlepszy czas. W środę grali przeciwko Legii, brak czołowego pomocnika I ligi Kamila Drygasa, awans praktycznie już nieosiągalny, dziwny sztab ze Zbigniewem Smółką (trenerem bez licencji) na czele. Swoją drogą, w jaki sposób Osuch wyłowił go z Odry Opole – nie wie nikt, a wielu się zastanawiało.
No i Zawisza to zespół ekstraklasowych zrzutów – Patejuk, Smektała, Stawarczyk, Mica, Angielski i inni – w sumie mających ponad 700 występów na najwyższym szczeblu rozgrywek, więc o atmosferę i uwalnianie ostatnich pokładów ambicji niełatwo.
Po pierwszym kwadransie można było odnieść wrażenie, że Rozwój zmiecie zeszłosezonowego ekstraklasowego spadkowicza, tworząc kilka niezłych sytuacji. Niestety, parokrotnie zabrakło jakości, a po serii baboli w 27. minucie goście objęli prowadzenie. Mimo to, parę minut później kapitan Zawiszy Patejuk pokłócił się z jednym z partnerów, a Smółka po dwóch akcjach zwieńczonych błędnymi decyzjami zareagował tak ekspresyjnie, że śmiał się nawet obecny na pierwszej połowie prezes GKS-u Wojciech Cygan.
Przed przerwą Rozwojowi udało się wyrównać, a na drugą odsłonę oba zespoły wyszły dość wysoko, mierząc w zwycięstwo. Wśród katowiczan, wyróżniali się Winiarczyk, Szatan, Czerkas i Wróbel, gości – Mica i Lewicki (z racji hattricka).
W Rozwoju widoczny był brak podstawowych stoperów (Menzla i Gałeckiego), a nominalnie wiosną rozpoczynający spotkania na ławce Cholerzyński i Żak, nie tylko według mnie zawiedli. Bardzo słabą zmianę dał Tkocz.
Coś Bukowa nie przynosi szczęścia prawemu obrońcy Wojciechowi Królowi – tak jak ze Stomilem, prezentował solidną postawę, wówczas opuścił boisko po czerwonej kartce, dziś – z powodu kontuzji.
Gdy wydawało się, że spotkanie może zakończyć się remisem, na ok. kwadrans przed końcem spotkania za brutalny faul z boiska wyleciał stoper Zawiszy, wyglądający jak Murzyn z Zielonej Mili. Wtedy na boisko wszedł Piotr Stawarczyk, były środkowy obrońca Ruchu, wracający na stare śmieci – mieszkał przecież kilka kroków od Bukowej, na Dębowych Tarasach. Zresztą, katowicka publiczność powitała go tradycyjnym pozdrowieniem „Śmierdziel, śmierdziel!”.
No i Stawar okazał się amuletem dla swej drużyny, która nie dość, że grając 10 na 11 nie straciła gola, to jeszcze strzeliła dwa, w przedostatniej i ostatniej minucie spotkania. Od czerwonej kartki, Rozwój nie zaprezentował praktycznie niczego. Wielka szkoda, bo Zawisza z pewnością był dziś do dziabnięcia, i okazji ku temu było wcale nie tak mało.
Na meczu obecny był były trener Rozwoju, Marek Motyka. Ewidentnie, kolejny raz przyniósł pecha. Chociaż przy jednym z rożnych Zawisza zagrał szarańczę, co pewnie zwiększyło w Marcysiu poziom ekscytacji spotkaniem. Dobrze, że wtedy akurat nie padł gol.
A do wszystkich, którzy węszą spisek i ustawienie meczu za kulisami – puknijcie się w łeb i spróbujcie przytoczyć ku temu jakieś racjonalne argumenty, a nie tylko „bo grali 11 na 10 i przegrali”.
HISTORYCZNE DERBY KATOWIC NA ZAPLECZU EKSTRAKLASY
GKS Katowice – Rozwój Katowice 2:2 (2:1), 10. kolejka I ligi, 25.09.2015
Od derbów Katowic w Pucharze Polski minęło 60 dni. Wówczas GieKSa zwyciężyła 2-0, nie pozostawiając cienia złudzeń lokalnemu przeciwnikowi. Trochę się jednak pozmieniało od tego czasu. Przede wszystkim, rozegrano 9 kolejek ligowych. Przed sezonem w GieKSie dobre nastroje i medialna propaganda odnośnie awansu do ekstraklasy były dużo mocniejsze niż w poprzednich latach, a po owych dziewięciu kolejkach, z sześcioma porażkami na koncie, zajmowali 15, barażowe miejsce. Wewnętrzny burdel, zwolniony trener, dyrektor sportowy, frustracja kibiców – to wszystko przekłada się na nerwowość.
W Rozwoju z kolei zaczyna trybić. Skład mocniejszy niż przed dwoma miesiącami, nowy trener, paru zawodników w wyśmienitej formie i obiektywnie coraz większy opór stawiany pierwszoligowym rywalom. Kilka faktów: Rozwój nie zapunktował na wyjeździe od pierwszej kolejki, z kolei GieKSa przegrała na Bukowej trzy kolejne mecze (wliczając pucharowy przeciwko Cracovii). Rozwój jest na fali wznoszącej: minimalna, frajerska wręcz, biorąc pod uwagę obraz gry, porażka w Bydgoszczy z tamtejszym Zawiszą, 3 punkty przed tygodniem z Płockiem. Zaś GieKSa – dołek wynikowy, trzeci mecz w przeciągu tygodnia i przetasowanie w pionie sportowym klubu. To wszystko powodowało, że w Rozwoju mówiło się, że przeciwko tak słabemu GKS-owi, może już nie nadarzyć się okazja zagrać.
Nie ma co mówić, byłem podekscytowany przed tym meczem, nie umiałem usiedzieć w jednym miejscu i cały dzień spoglądałem na zegarek. Idąc na stadion odczuwałem napięcie, zupełnie jakbym to ja miał wyjść na murawę, czy ode mnie cokolwiek zależało.
Na stadionie zimno. Ludzi mało. To chyba jedyne takie derby w Polsce (a może i w Europie), że w 400 – tysięcznym mieście nawet 2000 widzów nie udało się przyciągnąć. W miejscu, gdzie siedziałem, na trybunie głównej, z tego co mówili między sobą kibice, dało się wyczuć, że byli przekonani, iż zwycięstwo im się należy. Jednak to było takie zdrowe przekonanie, nie oddające żadnej niechęci do Rozwoju czy coś. Po prostu luz.
Przed spotkaniem zawodnicy Rozwoju wyszli w strojach „My też jesteśmy z Katowic”, prezentując transparent „Prezydencie Krupa, dlaczego nie chce nam pan pomóc?”, co spotkało się z aprobatą i brawami kibiców, przynajmniej w pobliżu miejsca gdzie siedziałem. Hasło odnosi się oczywiście do dofinansowania obu klubów miejską kasą: przykładowo, w tym roku GKS otrzymał 12 milionów, zaś Rozwój 400 tysięcy. Raptem 30 razy mniej, a przecież występują na tym samym szczeblu, w tabeli różniąc się jedynie dwoma punktami. Tu nie chodzi o to, by rościć 5 czy 6 milionów. Wystarczyłby milion, półtora. By przetrwać. Bo jeśli miasto nie pomoże, najczarniejsze scenariusze przewidują nawet wycofanie się zimą z rozgrywek…
Można powiedzieć, że w pierwszej połowie trybuny nie „żyły szpilem”, a „bacznie obserwowały”. Młyn na Blaszoku prezentował się dość cicho, a z trybun mało było pojedynczych okrzyków.
Sportowo – Rozwój wyszedł niskim pressingiem i GieKSa całkowicie zdominowała poczynania boiskowe. Zapewne takie były przedmeczowe założenia, jednak wygląda to bardzo, bardzo nerwowo. Już w 11. minucie gospodarze objęli prowadzenie. Pomyślałem wtedy „no, znowu to samo co w lipcu”. Po stracie gola dalej ten niski pressing. Skuteczne opuszczenie własnej połowy graniczyło z cudem. Rozwojowi udało się wyrównać po rożnym, potem GKS, również po rożnym, ponownie wyszedł na prowadzenie, no i pierwsza połowa się skończyła.
Wielkich nadziei ta pierwsza połowa Rozwojowi nie dawała, bo mimo prowadzenia „tylko” jednym golem i momentami chaotycznej, niedokładnej gry, GKS miał mecz pod kontrolą. Obiektywnie, spotkanie w pierwszej połowie mogło senność powodować. Tak jak i stereotypowa jesienna pogoda. No ale wiadomo, że dla mnie nudne by nie było nawet, gdyby grali pękniętą piłką do ping-ponga.
Na drugą połowę jako pierwsza wybiegła ekipa Rozwoju, otrzymując szczere brawa z głównej trybuny. Goście ustawili się wyżej, niż w pierwszej odsłonie i mecz się wyrównał. W 55 minucie po składnej akcji i pięknym rajdzie do remisu doprowadził Tomasz Wróbel, kapitan Rozwoju, przed dwoma laty występujący w barwach klubu z Bukowej. Warto wspomnieć, że Wróbel ma 33 lata, a obrońca GKS-u Kamiński, który najpierw został wyprzedzony, a później bezskutecznie gonił kapitana zespołu z Brynowa, jest 6 lat młodszy.
Cały stadion nagrodził byłego zawodnika brawami za tę akcję. Zresztą, kibicom GieKSy zaczynały puszczać nerwy. Mecz, po sennej pierwszej połowie, nabrał kolorów. Zmienił się w napierdzielankę od bramki do bramki, masa strat, fauli, akcji oskrzydlających obu zespołów. Bliski gola na 2:3 był rezerwowy napastnik Gielza, którego strzał z dystansu trafił w słupek. Gielza również parę lat temu występował w GKS-ie, dostał oklaski zarówno, gdy jako zmiennik wchodził na boisko, jak i po opisanej sytuacji.
Fani gospodarzy – wiadomo, selektywne myślenie. Widzieli swoje straty, swoje niedokładne dośrodkowania, swoje błędy. Ale nie dziwota, że tracą cierpliwość. Przy stanie 2-2, gdy Rozwój na jakiś czas zepchnął gospodarzy do defensywy, z Blaszoka niosło się „Zejdźcie z boiska, nie róbcie z nas pośmiewiska” i „Gdzie jest ta Gieksa, hej zarząd gdzie jest ta Gieksa?”.
Moc wrażeń, naprawdę 🙂 Już sobie myślałem, że w takiej atmosferze jeśli Rozwój przegra, będzie to tragedią dla beniaminka. Podirytowani GieKSiarze oklaskiwali każde dobre zagranie rywali, a podczas jednej, dość długiej wymiany podań, krzyczeli „ole!”.
Po końcowym gwizdku zespół z Bukowej został podsumowany przez swych fanów niezbyt parlamentarnymi słowami, z kolei Rozwój pożegnano brawami. Opuszczająca sektory grupa około 400 kibiców Gieksy złożyła drużynie wizytę pod szatnią, z pieśnią „Banda pajacy, gdzie indziej szukajcie pracy” na ustach.
Tak sobie myślę, że dla kibica GKS-u marazm osiągnął ekstremum. Bo inaczej tego nie można nazwać, skoro nawet drugi klub z Katowic urwał im punkty. No i to nie był remis 0:0 czy 1:1 po jakiejś kopaninie – tłukli się, jak równy z równym, 2:2 po bardzo emocjonującej końcówce i szybkiej, otwartej drugiej części spotkania.
Z pewnością, jeśli nie zmieni się zarząd, to będą się tak kopać po czołach jeszcze bardzo długo, aż w końcu włodarze Katowic zakręcą kurek. Już teraz mają nad czym główkować. Bo ten rok chyba dostarcza argumentów, że nie tylko jeden klub w mieście na ich wsparcie zasługuje…
Z jednej strony, kibiców Rozwoju remisowe rozstrzygnięcie w derbach cieszy, bo jednak jest to prestiż nie do opisania. Z drugiej jednak – nie ma co piać – bo skoro GieKSa znalazła się w tak głębokim dołku organizacyjnym, to czemu by jej nie ograć? Bez trenera, 3 mecz w odstępie 7 dni, nerwowość, każdy ma każdego dość. Także lekki niedosyt na pewno pozostaje.
Dobrze jednak, że w końcu czerwona latarnia ligi zaczyna punktować. Miejmy nadzieję, że to początek marszu w górę tabeli. A już w przyszłym tygodniu przed beniaminkiem kolejne derby – u siebie z Sosnowcem.